czwartek, 2 września 2010

Termin przydatności

W pewnym momencie zaczynasz się dziwnie czuć. Może nie staro, może nie dorośle, ale z pewnością odrobinę nie na czasie.


Najpierw Twoje koleżanki nie wracają na studia, ponieważ zachodzą w ciążę.
Następnie wracają, ale z całkowicie innymi priorytetami życiowymi i przemodelowanym spojrzeniem na świat. Wówczas masz jeszcze silną potrzebę "bywania" - w sali pełnej ludzi, podrygujących, wydychających z płuc dym gęsty i ciężki, w zadymionej kuchni, w miejscu pełnym kieliszków - ale jednocześnie łatwo możesz się wczuć w ochanie i achanie na nowonarodzonym członkiem narodu polskiego.

Później rozpoczynają pracę na bardzo rozwojowych i odpowiedzialnych stanowiskach nauczycielek, a pensję przeznaczają na kosmetyki, ponieważ ich mąż ma mieszkanie, samochód oraz dobrą pensję i nie muszą się martwić o tak przyziemne sprawy, jak wybieranie innego zawodu.

Zaczynają spotykać się z gronem innych matek oraz przyszłych matek i ich mężów, pijackie zwidy i poranne tarzanie się w trawie zmieniając na kulturalne wieczory przy stole, a kacowego kebaba na domowe obiady.
Wówczas wewnętrzne "bywanie" uznaje to za nudę (a może to już ten rodzaj zazdrości?) - przyjeżdżasz coraz rzadziej, posiedzieć na dywanie i pośmiać się do dzieciaczka oraz popodziwać odnowione, własne, mieszkanie, ale z ulgą wracasz do wynajmowanego emjeden, na którego czynsz pracujesz po godzinach.


Ale przychodzi ten moment. Tego zadziwienia wewnętrznego, gdy już wszyscy Twoi byli narzeczeni są znów zaręczeni i planują śluby. Gdy niektórzy z nich są już po rozwodzie. Gdy prawie każdy ma potomka. Gdy większość otrzymuje pierwsze mieszkanie i samochód. A Ty wstajesz, jedziesz do korporacji i jesteś szczęśliwa z tego, że każda materialna cząstka, którą posiadasz jest wynikiem samodzielnej pracy.
A jednak dochodzi do głosu drżenie serca i łza krystalizująca się na policzku, po cichu, w korporacyjnej toalecie, gdy pomyślisz o tych ich wszystkich maleńkich stópkach do całowania, główkach do kąpania, obrączkach do błyszczenia i sukniach do podwyższenia statusu do rangi księżniczek.


Wszystkim moich chłopakom, którzy się żenią - życzę, aby ich księżniczki nigdy nie zmieniły się w żaby :)

wtorek, 18 maja 2010

preludium

To zawsze zaczyna się tak samo.

Więc stoisz przy zlewie i zmywasz talerze umazane duszonymi pomidorami.
Widelce oblepione ziemniakami i świeżym jeszcze kilka kwadransów temu koperkiem. Noże panierką. Skrobiesz przypaloną z nieuwagi – bo w trakcie obiadu, by zaoszczędzić czas, odkurzyć, zmyć po śniadaniu, pranie nastawić – patelnię. Paznokciami. Wszystko na suszarkę, ale to nie koniec – wytrzeć blaty, podlać kwiaty, nakarmić kota, umyć kuwetę, powiesić pranie. Przeklęta poszwa jest dłuższa od Ciebie, więc zaplątujesz się w nią trzy razy plus raz omal nie wywracasz, zanim ją złożysz, równiutko – aby się nie gniotła – i powiesisz – wzdłuż, aby szybciej wyschła. Umyć wannę po praniu, kibel po sikaniu i przedpokój po chodzeniu.

Pada. Niby wiosna a pada cały czas.