czwartek, 28 kwietnia 2016

Opowiedz mi

Usłyszałam Cię przypadkiem. Podczas pracy, gdy tysiące głosów mieszały się ze sobą, ten jeden wybił się z tłumu.
- Tu trzeba posprzątać, ktoś beznadziejnie to poukładał! - pozornie nic nieznaczące słowa, w tle milion innych spraw, setki ludzi, ruch i pośpiech. A jednak dokładnie zapamiętałam każdą nutę tej wypowiedzi, rozpisałam poszczególne tony bez odwrócenia głowy i sprawdzenia jak wyglądają usta, które je wybrzmiewają.

Ten głos, za każdym razem gdy go słyszałam, przenikał przeze mnie. Powodował gęsią skórkę i naprężenie skóry. Cała zastygałam w gotowości aby usłyszeć ciąg dalszy. Niezależnie od tego co miałby oznaczać, o czym miałby być. Mogłam godzinami siedzieć na podłodze przy fotelu z którego się roztaczał. Chłonąć wszystkie mniej i bardziej interesujące tematy. Zatapiać się w nim i płynąć z nim.

Wtedy gdy znałam go już na wskroś i wiedziałam kiedy przyniesie nieoczekiwanie nieprzyjazne słowa. Gdy wyleje na mnie tonę słodyczy. Gdy uderzy mnie seksapilem. I złością.
I wtedy gdy jeszcze nie wiedziałam że będę mogła bezkarnie go słuchać. Błagać by do mnie mówił. Nie odpowiadać aby go nie zagłuszać.

I gdy ucichł. Odtwarzać go pomiędzy własnymi uszami. Coraz ciszej i ciszej.


niedziela, 18 stycznia 2015

kochaj się

Ponad rok temu moje życie było "prawdziwe". Poza natłokiem pracy oraz standardowym, nadmiernym w moim wypadku, przeżywaniem porażek i sukcesów zawodowych, miało pełną gamę kolorów.

Przeciągałam się rano w wielkim łóżku i wąchałam pachnący płynem mięciutki koc. Chodziłam boso po chłodnej podłodze mieszkania, które uwielbiałam i leniwie przygotowywałam śniadanie. Kuchnia pachniała świeżo parzoną kawą. Paliłam papierosa na balkonie i obserwowałam poczynania sąsiadów, słuchałam kur piejących na polu za osiedlem, patrzyłam na łowców podniebnych wrażeń szybujących na skrzydłach napędzanych wiatrem.
Chodziłam na zakupy, dokonywałam wyborów myśląc na pierwszym miejscu wcale nie o sobie, gotowałam urozmaicone obiady, a po powrocie do domu bawiłam się z moimi chłopcami - fakt, że wszędzie zostawiali włosy, które obklejały więcej niż wszystkie ubrania, ale zawsze okazywali miłość i wprowadzali życie. Do domu pełnego życia. Do tego wracałam pełna wewnętrznej harmonii co wieczór.

I nagle zostałam sama. Bez osoby, którą kochałam i która była całym moim życiem.
Bez poczucia że mam się o kogo troszczyć. Że jestem dla kogoś ważna. Bez mieszkania, które było moim domem. Bez kotów, bez których dłonie nie miały już nic do głaskania. Z pustym kontem, bez możliwości do ruszenia z impetem do przodu. Z niczym. Niestety nie bez emocji.

Po tylu miesiącach nie ma tygodnia abym nie budziła się z poduszką zmoczoną łzami goryczy. Płaczę za miłością, za ramionami które by mnie przytuliły, za możliwością zaufania komukolwiek. Za moimi kotkami, które nigdy już nie przyjdą i nie uderzą mnie nosem w policzek gdy nie będę chciała wstać.
Nie mam dla kogo przygotowywać śniadań, ani gotować pachnących obiadów. Dekorować mieszkania. Sprzątać. Kupować. Stroić się. Nie mam dla kogo wracać tu wieczorami, do pustych murów, i cichych. Nikt mi tu nie odpowie. Nikt nie rozwieje moich lęków, nie porozmawia o wątpliwościach, nie popatrzy, nie odda pocałunku, nie opowie o niczym nowym. Jest zupełnie pusto, a ciszę przerywa tylko tvn24.

Wczoraj pierwszy raz od tak dawna pomyślałam "jest impreza na mieście, może bym na chwilę pojechała" i coś we mnie pękło. Wprawdzie nie pojechałam, ale po kolejnej samotnej nocy nareszcie mnie olśniło - niezależnie od tego kto by się koło mnie pojawił nie wprowadzi do mojego życia ukojenia. Nie odegna demonów i nie przekona że można mu zaufać.

Rozsypaną w pył posadzkę mozolnie sklejam sama.
Sama. Znalazłam nowy dom. Schudłam. Rzuciłam dragi. Dostrzegłam uzależnienie od pracy. Zaczęłam walkę o własne życie. Wyrzuciłam stare ciuchy. Każdy ma na liście podobne punkty, ale one coś znaczą.

Nadal będę padała na kolana wstrząsana falami rozpaczy. Nadal nie przestanę tęsknić za tym co minęło. Ale teraz wiem więcej - mogę to odbudować sama. Wewnątrz swojej głowy.

Sama. Zapewnić sobie spokój, dać ukojenie, pozwolić sobie na pasję, na radość, na głupstwa, na spotkania z innymi ludźmi ale również na samotne wieczory - ale nie smutne. Z książką, filmem a nawet winem.

Dopiero gdy pogodzimy się z samymi sobą i sami będziemy umieli zapełnić sobie czas, a także pokochać siebie - dopiero wtedy życie nabierze sensu.
Dopiero wtedy nie trzeba będzie czekać na kogoś innego by być jego dopełnieniem.
Chcę umieć być całością sama w sobie.

niedziela, 30 grudnia 2012

początek


1.


Płuczę twarz w zimnej wodzie nad umywalką, dokładnie wymywając ślady snu z kącików oczu i niepewnie podnoszę wzrok na lustro. Nie jestem pewna, czy widzę w nim swoje odbicie. Uważnie śledzę obraz i dostrzegam czerwone żyłki pokrywające białka, szarą i zmęczoną cerę oraz ogromne sińce pod oczami. Nie mam już pomysłu czym je zatuszować. Ostrym ruchem rozczesuję splątane włosy i przeciągam po nich mokrymi dłońmi, co na chwilę przynosi poczucie ulgi. Biorę do rąk fluid i raz za razem wklepuję go opuszkami palców pod oczy. Rysuję delikatne kreski kredką, tuszuję rzęsy. Pudrem podkreślam policzki i roztrzepuję kosmyki wilgotnych włosów. Rozglądam się wokół siebie. Brązowe kafelki na podłodze scala przybrudzona, odpryskująca gdzie niegdzie fuga. Beżowe kafelki na ścianach noszą ślady każdej kropli, która na nie spadła. W rogu stoi zniszczona plastikowa półka z kosmetykami. Wysuwam spod niej wagę, zdejmuję bieliznę i delikatnie staję na narzędziu tortur. Kolejne 100 gram mniej. Grymas na mojej twarzy powinien przypominać uśmiech. Biorę zimny prysznic i staram się wyczuć w sobie odruchy człowieczeństwa, skóra zaczerwienia się pod ostrym strumieniem wody. Wycieram się szybko ostrym ręcznikiem i zakładam trzy warstwy ubrań, jest mi bardzo zimno. Wracam do pokoju i ścielę łóżko, dokładnie chowając fragmenty pościeli aby w ciągu dnia nie wylegiwały się w niej koty. Pakuję do torby potrzebne rzeczy, choć nie wiem co to znaczy. Nie pamiętam czego mogę potrzebować ani co powinnam zrobić. Ręce delikatnie mi drżą. Chowam za szafę rozstawione sztalugi, farby i kredki wrzucam do szuflady biurka. Wyglądam za okno – wszędzie jest ciemno, a rozłożysta choinka zasłania mi najbliższe latarnie.

Stojąc w drzwiach obrzucam pokój pobieżnym spojrzeniem  -  biała podłoga, ciemne meble, ogromna szafa, w której przewalają się sterty ubrań, półki wypchane po brzegi  książkami, sterta opowiadań Hłasko na podłodze,  na ścianach tapeta obklejona plakatami z idolami muzycznymi, w rogu czerwone wąskie łóżko, z którego podczas snu wystają mi stopy, drewniane biurko zastawione suszonymi kwiatami i ramkami ze zdjęciami - i czuję dreszcz na plecach. Gaszę lampkę, cicho zamykam drzwi i schodzę na parter po skrzypiących schodach. Kieruję kroki do kuchni, uchylam lodówkę i z jej drzwi wyjmuję otwartą już butelkę. Pociągam łyk czerwonego wina, rozkoszując się zimnym płynem, który rozlewa się po ustach, a następnie ścieka przełykiem do pustego żołądka, zatykam szyjkę korkiem  i odstawiam na miejsce.

Jestem gotowa do kolejnego dnia życia.

sobota, 3 listopada 2012

masquerade

Ból lewej nerki budzi mnie w środku nocy. Początkowo skręcam się do pozycji embrionalnej z grymasem na twarzy, na lewym boku, a dłońmi ściśle oplatam tułów, ale po chwili zaczynam myśleć o tym, że to nie przypadek. Za długa pozycja powoduje ból w stawach, a przy odpowiednim ułożeniu ciała widzę załamanie skóry na rozstępie na lewej piersi. 

Często myślę o tym, czy urządzić w marcu ogromną imprezę dla znajomych, czy wyjść na miasto i wpaść w objęcia przygodnych tancerzy, czy może zaszyć się na kanapie. 

Świadomość uciekającego czasu coraz częściej daje mi się we znaki. Jeszcze kilka lat temu moje ciało trzymało zadziwiającą jędrność, czegokolwiek bym z nim nie robiła, dzielnie znosiło wszelkie próby, mniej czuło mróz, mniej czuło upał, wydawało się niezłomne, dziś patrzę na nie i zastanawiam się za ile lat z lustra zaczną straszyć mnie pierwsze poważne zmarszczki. Za ile lat ktoś kto będzie mnie dotykał zauważy je na tyle, aby stały się znaczące.


Niedawno spotkałam znajomego, który w tym samym czasie będzie przechodził przez swój przełom i nie zapytałam go o to jakie to uczucie dekadę później. Gdy się poznaliśmy wydawał mi się miłym chłopakiem po trzydziestce, choć jednocześnie zdecydowanym mężczyzną, z planem na życie, zdecydowanie dorosłym. Gdy zobaczyłam go kilkanaście dni temu, nie zauważyłam w nim zmiany, choć pewnie osiągnął więcej i jest o krok dalej niż kilka lat temu. Nadal wydaje mi się tym samym niegrzecznym chłopakiem podszytym charyzmą, choć w wieku lat dwudziestu nigdy nie powiedziałabym w ten sposób o czterdziestolatku. To przerażające, jak z upływem czasu przesuwa się granica pełnoletności, starości, dorosłości.
 

Tkwię w tym swoim półśrodku, nadal niedorosła do szpilek, do kredytu na trzydzieści lat, do podpisywania umów i zarzucenia kotwicy na stałe, jednocześnie oglądając się tęsknie za koleżankami z kilku- lub kilkunastoletnimi już dziećmi przy boku, ale najchętniej z okna mojego samochodu mknącego przy ryku vteca. A to czego się najbardziej obawiam to to czy i kiedy mogę się stać śmieszna, mając dostatecznie wiele lat by być dorosłą, lecz nadal nie wiedząc co to znaczy i jak wypada się zachowywać.

Wiedząc jedynie, że to wiek, w którym nie wypada już tak silnie przeżywać i że okazywać można jedynie ból nerki.




http://www.youtube.com/watch?v=8owyV90UiUc


piątek, 17 sierpnia 2012

thinkin' about you

"Pstryk" otwieranego zamka, siadam na brzegu fotela z nogami wystawionymi na parking i zdejmuję ładne buty, zastępując je wygodnymi trampkami. Sznuruję sznurówki myśląc tylko o szumie zza szyb, który za chwilę będzie mi towarzyszył. 

Wstawiam nogi, przysuwam fotel, ustawiam siedzenie, podnoszę podajnik pasów, zatrzaskuję drzwi, zapinam pas, przekręcam kluczyk w stacyjce, czekam aż chceck engine zgaśnie i odpalam potwora. Ryk maszyny jest niesamowity, nocą budzi inne zwierzęta na parkingu. Pyk, światła, pstryk, zamknięty centralny, powoli odpuszczam sprzęgło i cicho toczę się przez garaż podziemny, piszcząc nierozgrzanymi oponami o podłoże. Wyjeżdżam wolno, aby nie przerysować dokładki i na ulicę, jeszcze wolniej, żeby w nic nie uderzyć niskoopuszczonym samochodem. Toczę się przez noc, dostojnie, omijając studzienki i nierówności, omijając kałuże aby się nie pobrudzić. 


S8. Sprzęgło, jedynka, odcinka, dwójka, odcinka, trójka, odcinka, czwórka, vtec, potężny zryw mocy, czuję jak smok drzemiący pod maską uchyla oczy i nadyma nozdrza zaczerpując powietrza, stożek dostojnie daje o tym znać, spod maski widzę blask żółtego ślepia. Stopy spajają się z pedałami, ręce z kierownicą, a oczy z linią jezdni. Jesteśmy całością, jesteśmy szumem w moich włosach i za jej oknami, podmuchem na policzku lub na szyberdachu, nie do rozróżnienia całością.

Parkuję, gaszę światła, dotykam gorącej maski i zabieram z bagażnika szpilki. Przeczesuję dłonią włosy, przeglądam się w lusterku, poprawiam makijaż i znikam w tłumie. Niedługo do Ciebie wrócę, moja eg4.



http://www.youtube.com/watch?v=EAQWpTIjusY

niedziela, 5 lutego 2012

Diana uczy się strzelania z procy

"Na sirotku podwurka rosnoł rurze. Posadzone na klombie wyglołdajom ślicznie szczegulnie rano gdy siwieci na nie słonice".

Te słowa zapisałam w pierwszym pamiętniku, w zeszycie w linie, w szaroniebieskiej okładce z papieru z makulatury. Miałam pięć lat i żyłam w bajce.

Nasze mieszkanie pachniało drewnem i książkami, podłoga trzeszczała przy najlżejszym kroku, ale była zwodniczo śliska, szczególnie tuż po jej wypastowaniu. Łatwo było rozpędzić się i rozbić sobie głowę o krawędź olbrzymiej szafy w przedpokoju, której front przypominał każdy inny mebel z czasów prl.

Niekiedy nie było ciepłej wody, a czasami trzeba było poddać się strasznemu zabiegowi mycia głowy (zawsze łączył się z dzikim ujadaniem oraz potokiem łez), ale w łazience było magiczne półokrągłe okienko, przez które było widać uliczkę prowadzącą do zieleniaka oraz do sklepu, gdzie miłe panie dawały dzieciom parówki spod lady.

Za tym oknem rozciągał się prawdziwy świat wolności. Na podwórko wychodziła jeszcze jedna dziewczynka. Przeważnie spotykałyśmy się na brzegu nieczynnej fontanny, tuż pod osłoną gałązek największej wierzby płaczącej, jaką widziałyśmy w swoim życiu. Niestety, któregoś dnia, tuż po dniu dziecka, chciałam pochwalić się swoją pierwszą lalką, którą babcia kupiła dla mnie w Pewexie. Lalka nazywała się Diana i miała ubranka na zmianę, umiała też ruszać rękoma i nogami. Niestety tego dnia na brzegu fontanny okazało się, że nie byłam wyjątkowa - dziewczynka przyniosła swoją Dianę, identyczną, posiadającą taki sam komplet ubrań. Tego dnia nasza przyjaźń legła w gruzach, a ja uznałam, że nie warto się zadawać z dziewczynami.

Od tej pory przynależałam do bandy podwórkowych chłopaków. Wprawdzie wprawiałam moją mamę w zakłopotanie pytaniami w rodzaju "ale gdzie ja mam jaja, bo chcę wiedzieć gdzie mnie kopnie Ignaś?", ale za to wszystko stało się łatwiejsze. Nie musiałam się martwić o to, że któryś z kolegów będzie miał taką samą lalkę - chodziliśmy na zwiady, własnoręcznie robiliśmy proce, strzelaliśmy do liści i łaziliśmy po drzewach.

Moje ubrania nie zachowywały czystości zbyt długo, zawsze w dziwnych okolicznościach zanurzały się w błocie, ocierały o korę drzew albo płoty, ale przynajmniej spędzałam czas aktywnie, i na świeżym powietrzu.

Bo co Wy byście zrobiły, gdyby ktoś powiedział Wam, że Wasza lalka wcale nie jest wyjątkowa?

sobota, 7 stycznia 2012

Recenzja: Nie jestem seryjnym mordercą, Dan Wells

Jako fanka serialu "Dexter" otrzymałam do zrecenzowania od Wydawnictwa Znak Emotikon książkę Dana Wells'a pt. "Nie jestem seryjnym mordercą".

Zostałam uprzedzona o tym, że bohater książki to młodsze wcielenie Dextera, chłopak o psychopatycznych zdolnościach i czarnym poczuciu humoru, który czuje potrzebę mordowania. Być może to podświadomie nakazało mi myśleć, że głównemu bohaterowi moja wyobraźnia dorysuje twarz młodego Dexa Morgana. Tak się jednak nie stało...


"John Cleaver, lat 15, diagnoza: antyspołeczne zaburzenia osobowości/ obsesyjnie zainteresowany seryjnymi mordercami/ może być niebezpieczny"*

Książka rozpoczyna się dość przewidywalnie. Opis głównego bohatera mocno fokusuje odbiorcę na fakt, iż ten uważa że ma predyspozycje do tego aby zostać seryjnym mordercą. Wątpliwości wzbudza fakt skąd w piętnastolatku tyle poważnych przemyśleń, które na ogół wymagają doświadczenia życiowego. Jego myśli często są bardzo stonowane i nieco zbyt poważne. Jednak jeśli założymy, że chłopak jest socjopatą, łatwiej nam przyjąć jego pewne zachowania oraz słowa.

15-letni John Wayne wychował się w dysfunkcyjnej rodzinie, którą na kilka lat przed rozpoczęciem fabuły książki opuścił jego ojciec. Chłopaka w dzieciństwie pasjonowało torturowanie zwierząt i wzniecanie pożarów. Ma problemy z przewlekłym nocnym moczeniem, nie ma bliskich znajomych, nie odczuwa większości emocji, a największą przyjemność sprawia mu pomaganie swojej matce i ciotce w prowadzeniu rodzinnego interesu - domu pogrzebowego. Od małego ma do czynienia ze zwłokami, których nie traktuje osobowo, myśląc o nich jak o rzeczach. Jego największą pasją są seryjni mordercy - fascynuje go ich złożoność, a jednocześnie cechy, które ich łączą. Gdy w trakcie szkolnego referatu pokazuje klasie drastyczne zdjęcia ofiar jednego z morderców, zostaje skierowany na terapię. Trudno mu nie przyznać racji terapeucie, który diagnozuje u niego zaburzenia osobowości, jednak zdecydowanie nazbyt często podkreśla, że jest socjopatą.

Początek książki był dla mnie irytujący ze względu na wiele podobieństw do serialowego Dextera - niepełna rodzina, złe doświadczenia z dzieciństwa, kształtowanie charakteru w "towarzystwie" martwych osób, świadomość swojej odmienności, a także posiadania ciemnej strony osobowości - którą książkowy John nazywa "Panem Potworem" przedostającym się zza muru. Tak więc gdy bohater rozpoczął opowiadać terapeucie o swoim kodeksie chciałam się poddać i stwierdzić, że autor niewiele wniósł własnych pomysłów, ale na szczęście okazało się, że kodeks Johna nie dotyczy tego jak zabijać, ale odwrotnie - zawiera zbiór zasad, które mają go nauczyć zachowań odległych od typowych wzorców socjopatycznych po to, aby nie dopuścić do uwolnienia Pana Potwora, a w efekcie - do wyzwolenia mordercy.

W tym momencie książka stała się ciekawa, ponieważ zmieniła się w studium przypadku psychiki nastoletniego chłopaka, który wchodząc w trudny okres dojrzewania stara się samodzielnie uporać ze swoimi demonami i zbliżyć do ogólnie akceptowalnej "normalności" po to, aby w przyszłości nikogo nie skrzywdzić.

Autor wprowadził ciekawie zapowiadający się główny wątek - w Clayton, mieście Johna, pojawia się seryjny morderca. Jego obecność nie cieszy jednak chłopaka, który zaczyna borykać się z coraz bardziej natarczywymi myślami, które do tej pory starał się pogrzebać w swojej podświadomości.

Napięcie oraz próba rozgryzienia psychiki młodego psychopaty trwa około 90 stron, po których następuje coś niesamowitego, co w pierwszym odruchu nakazało mi wyrzucić książkę przez balkon i więcej do niej nie wracać.

Otóż autor książki, której opis zapowiada, że bohaterem jest młodsze wcielenie Dextera, jako seryjnego zabójcę wprowadza... demona. Tak, dosłownie.
Seryjnym zabójcą okazuje się jeden z mieszkańców miasteczka, a właściwie demon zamieszkujący w ciele jednego z mężczyzn, który wskutek postępującego rozkładu ciała musi wymieniać sobie jego części - w tym celu zwabia ofiary w ustronne miejsca, a następnie pazurami, które nagle wyrastają mu z górnych kończyn, rozcina ciało przeciwnika, wyjmuje potrzebny organ, po czym powtarza ten proceder na samym sobie - wyjmuje swój zużyty organ i wkłada wymiennik.

W jednym momencie dobrze zapowiadający się dramat/thriller zmienił się w słabej klasy horror. Miałam uczucie podobne do tego, gdy po godzinie oglądania dramatu psychologicznego zobaczyłam na ekranie ufoludka.
Połączenie człowieka i bestii, diabelskie szpony i szczęka pełna niemieszczących się w niej kłów - wg mnie było to całkiem zbyteczne.

Porównanie tej książki do znanego serialu tv to faux pas. Dexter, pomimo głupot i niedopatrzeń w 6 sezonie, był subtelny, wysublimowany, uporządkowany oraz inteligentny. Zgadzam się z tym, że bohater książki również jest nad wiek rozwinięty intelektualnie i zadziwia czarnym poczuciem humoru, to jednak samo w sobie nie może zastąpić odpowiednio dojrzałej fabuły.

No cóż, nie odrzuciłam książki i czytałam dalej, jednak z dużą dozą sceptycyzmu oraz zapominając o porównaniu do Dextera, ponieważ to budziło we mnie jeszcze większy dysonans. Trudno jednak było mi zbudować w sobie jakiekolwiek napięcie wobec świadomości, że książka opowiada o demonie ze szponami.

"Nie jestem seryjnym mordercą" nie zaskoczyła mnie do końca niczym.
Ciekawe okazały się fragmenty opisujące kolejne zmagania Johna z wewnętrznymi popędami oraz ciemną stroną podświadomości, a także opis relacji z jego matką oraz charakterystyka jej uczuć - strachu i lęku przed własnym dzieckiem, połączonego z miłością i próbą wychowania - jednak główna fabuła nie zmieniła toru.

To jednak nie zniechęciło mnie do przeczytania fragmentu zapowiadającego drugi tom ("Pan Potwór", premiera 16 lutego 2012) - pierwsze dwa rozdziały potwierdzają rodzący się w głowie Johna chaos. Chłopak w pierwszej części uruchomił pewne mechanizmy, które nie chcą przestać obracać zębatek, tocząc go od środka.
Jeśli autor skoncentruje się na studiowaniu zmian w jego psychice oraz na dramacie walki wewnętrznej, tudzież na relacjach rodzinnych i analizie ich wpływu na zachowanie młodego socjopaty - to wygra. Jeśli jednak wprowadzi kolejnego potwora o szablopazurach - to niestety powtórzy kiepski horror z pierwszej części swojej trylogii.



* fragment książki "Nie jestem seryjnym mordercą" Dana Wells'a,
która będzie dostępna w sprzedaży od 12 stycznia 2012.
Dzień później, w piątek 13-ego we wszystkich Multikinach w Polce odbędzie się maraton filmów grozy pod patronatem powyższego tytułu.