niedziela, 30 grudnia 2012

początek


1.


Płuczę twarz w zimnej wodzie nad umywalką, dokładnie wymywając ślady snu z kącików oczu i niepewnie podnoszę wzrok na lustro. Nie jestem pewna, czy widzę w nim swoje odbicie. Uważnie śledzę obraz i dostrzegam czerwone żyłki pokrywające białka, szarą i zmęczoną cerę oraz ogromne sińce pod oczami. Nie mam już pomysłu czym je zatuszować. Ostrym ruchem rozczesuję splątane włosy i przeciągam po nich mokrymi dłońmi, co na chwilę przynosi poczucie ulgi. Biorę do rąk fluid i raz za razem wklepuję go opuszkami palców pod oczy. Rysuję delikatne kreski kredką, tuszuję rzęsy. Pudrem podkreślam policzki i roztrzepuję kosmyki wilgotnych włosów. Rozglądam się wokół siebie. Brązowe kafelki na podłodze scala przybrudzona, odpryskująca gdzie niegdzie fuga. Beżowe kafelki na ścianach noszą ślady każdej kropli, która na nie spadła. W rogu stoi zniszczona plastikowa półka z kosmetykami. Wysuwam spod niej wagę, zdejmuję bieliznę i delikatnie staję na narzędziu tortur. Kolejne 100 gram mniej. Grymas na mojej twarzy powinien przypominać uśmiech. Biorę zimny prysznic i staram się wyczuć w sobie odruchy człowieczeństwa, skóra zaczerwienia się pod ostrym strumieniem wody. Wycieram się szybko ostrym ręcznikiem i zakładam trzy warstwy ubrań, jest mi bardzo zimno. Wracam do pokoju i ścielę łóżko, dokładnie chowając fragmenty pościeli aby w ciągu dnia nie wylegiwały się w niej koty. Pakuję do torby potrzebne rzeczy, choć nie wiem co to znaczy. Nie pamiętam czego mogę potrzebować ani co powinnam zrobić. Ręce delikatnie mi drżą. Chowam za szafę rozstawione sztalugi, farby i kredki wrzucam do szuflady biurka. Wyglądam za okno – wszędzie jest ciemno, a rozłożysta choinka zasłania mi najbliższe latarnie.

Stojąc w drzwiach obrzucam pokój pobieżnym spojrzeniem  -  biała podłoga, ciemne meble, ogromna szafa, w której przewalają się sterty ubrań, półki wypchane po brzegi  książkami, sterta opowiadań Hłasko na podłodze,  na ścianach tapeta obklejona plakatami z idolami muzycznymi, w rogu czerwone wąskie łóżko, z którego podczas snu wystają mi stopy, drewniane biurko zastawione suszonymi kwiatami i ramkami ze zdjęciami - i czuję dreszcz na plecach. Gaszę lampkę, cicho zamykam drzwi i schodzę na parter po skrzypiących schodach. Kieruję kroki do kuchni, uchylam lodówkę i z jej drzwi wyjmuję otwartą już butelkę. Pociągam łyk czerwonego wina, rozkoszując się zimnym płynem, który rozlewa się po ustach, a następnie ścieka przełykiem do pustego żołądka, zatykam szyjkę korkiem  i odstawiam na miejsce.

Jestem gotowa do kolejnego dnia życia.

Brak komentarzy: