niedziela, 15 marca 2009

Koszmar szaleństwa absurdu

O rzeczach poważnych błaho i z uśmiechem, z teatralnym prześmiechem wręcz, z wpleceniem lapsusów lingwistycznych, z ciepłem i zamaszystością godną wyższych sfer - Irena Jun (adaptacja, reżyseria i wykonanie) przemawia do widzów słowami młodego Gombrowicza. Lecz nie jest to zwykłe przemawianie, ale użyczenie wręcz własnego ciała, głosu, gestów i mimiki - już po chwili dla wszystkich staje się jasne, że ustami tej drobnej pani przemawia sam Twórca. Nikt* nie dziwi się rodzajowi męskiemu w jej ustach i cała sala daje się porwać tej szalonej opowieści, która szamocze się między komedią, dramatem, a thrillerem. Wszystko zostaje okraszone pieprzem i kwartetem smyczkowym, do smaku, co kto woli - jak na słynny postny piątkowy obiad u hrabiny Kotłubaj przystało.

*Na przejażdżkę po głowie młodego Gombrowicza wybrałam się w niedzielnym stroju, który Paweł określił jako "czyś ty się z bohemy warszawskiej urwała?". Jednak nie czułam się wcale dziwniej - w luźnych dżinsach, czarnych emu, dobrej gatunkowo pomarańczowej, luźnej bluzce, rzeczywiście mocno art - wśród pań z ustami ściągniętymi w ciuki, na obcasach, ni wśród panów w garniturach. Wychodzę z założenia, być może mocno nadętego, że lepiej się trawi intelektualnie w wygodzie. Pierwsze minuty teatru słowa - i siwiuteńkie panie tuż przed nami śmieją się jako pierwsze. Pan w garniturze i jego gustownie ubrana towarzyszka obok mnie syczą i marszczą czoło. Jeszcze mocniej marszczą się wówczas, gdy ja dołączam do chichotu, spowodowanego aluzjami, intonacją wskazującymi na doskonałą znajomość Gombrowiczowskiej tematyki. Część osób rusza nogą, w takt kwartetu, część wyciąga szyje, by być bliżej aktorki, bliżej samego Gombrowicza!, część wydaje westchnienia ulgi, przerażenia lub uśmiechu - ale mniejsza część. Państwo w garniturach siedzą niewzruszeni, jakby przyszli zaliczyć wycieczkę do teatru, aby później pochwalić się swoim obyciem przed rodziną, nieczuli na niedzielną porę, ni satysfakcję na obliczu aktorki wywołaną interakcją z publicznością. Ja sama próbuję wyrównać oddech i nie wyróżniać się zbyt mocno z tła mojego krzesła, aby pozwolić im na godne przeżycie tego przedstawienia - ale oni nie przeżywają. Oni przesiadują.
Dziwię się po wszystkim takiemu strachowi przed aktywnym uczestnictwem w sztuce, takiemu usztywnieniu pod krawatem, takiemu zgorszeniu wręcz chęcią wyciągnięcia rąk ku scenie.
Ale być może rzeczywiście to nie jedynie zmanierowanie, a - jak zauważa Paweł - świadomość, że właśnie obejrzało się sztukę o sobie?
Kanibale, kanibale!!!


Biesiada u hrabiny Kotłubaj; adaptacja, reżyseria i wykonanie: Irena Jun; kwartet smyczkowy: B. Blachura, E. Grabowicz, P. Grabowicz, M. Wieczorek; teatr Studio

1 komentarz:

Kamil P. ;) pisze...

Jestem sobie w stanie wyobrazic cala opisana sytuacje ;-)