niedziela, 22 marca 2009

Wszystkie diamenty świata

Wielkie miasto i wielkie nadzieje.


Jesteś dziewczyną z prowincji, która przybywa do szybkiej cywilizacji by odnieść spektakularny sukces i stać się marką samą w sobie. Poznajesz kobietę z branży, która może zapewnić ci udaną karierę, lub medialnie uśmiercić - ale z pewnością przejrzeć się w tobie, niczym w lustrze odbijającym wersję z przeszłości, która tak na prawdę nigdy nie zaistniała w rzeczywistości.
To tu możesz odczuć gorycz samotności i słodycz komuny zastępującej rodzinę.
Tu nieznajomy mężczyzna może kupić ci futro, jeśli uraczysz go magicznym słowem, a hałaśliwy sąsiad zostać największym przyjacielem, zastępującym dawno utraconego brata. W czerwonej sukience i w drogocennych klejnotach na chwilę zapomnisz o bieganiu po mieście w za luźnych dżinsach i futrzastej czapie na głowie, a w szpilkach poczujesz się kobietą z okładki.

Jesteś chłopakiem z dobrego domu, który pragnie podążać własną drogą, uciekając ambicjom rodziców, ale zamiast wziąć los we własne ręce - czekasz. Z pewnością stworzysz hit sezonu, gdy tylko dowiozą Twoje instrumenty, które chyba przecież zamówiłeś - ale nie możesz mieć pewności, bez pewności, że w ogóle chcesz, aby je dowieźli, w obawie, że twoje marzenia są niezbyt realne i może stworzenie przeboju nie będzie wykonalne. Lepiej przeczekać, i czekać tak w nieskończoność, niż narazić się na zderzenie z rzeczywistością odzierającą ze złudzeń.

Jesteś mężczyzną, którego blask sławy już minął, ale ciągle musisz próbować zmusić wnętrze, aby doścignęło dawny blask zewnętrza, z maską na twarzy, z plastikiem w pozach. I ty możesz poznać kogoś, komu pokażesz swój prawdziwy dom, ujawnisz na kanapie tajemnice i marzenia, a w końcu - powiesz "ale, ja nie jestem żaden homo, nie?!" i pocałujesz, choć usta będą należały do mężczyzny.

Jesteś kobietą, która się liczy, jest autorytetem i marką, ma władzę, sławę i blichtr - ale nie spokój duszy. Co noc w innej imprezowej okolicy, w uścisku pięknych ramion, raz męskich, a raz kobiecych, łamiąc wszelkie bariery i przekraczając nieprzekraczalne - bez pozwalania sobie na dłuższe chwile szczerości.

Wszyscy przełamujecie i pokonujecie to, co pozornie niepokonalne, chcąc spróbować wszystkiego, posmakować życia ze wszystkich stron, upoić się i dać ponieść falom podczas nurkowania.

Aż pewnego dnia przyjeżdża królewicz z bajki i za swoje brylanty w waszych uszach odbiera co swoje.

Nimi wszystkimi jesteście oglądając "HollyDay".


Czy każdy z nas czeka na swój wielki dzień, w którym krocząc ulicą noszącą nasze imię, będzie mógł obejrzeć jednocześnie jej początek i koniec, zaczerpnąć drogocenne kamienie z każdego mijanego sklepu? Czy także planujemy odbyć naszą podróż bez toreb, mieszcząc każdą pamiątkę, z każdego straganu przy naszej ulicy w sobie i obdarowując swoim wnętrzem każdą mijaną na ulicy osobę? Czy czekamy na to, aby w każdym przechodniu znalazła się cząstka nas, i aby w nas - cząstka każdego przechodnia?


"HollyDay" wg recenzji jest sztuką pop, kulturą masową, podczas której można obejrzeć nagość, usłyszeć żywy język młodzieży, zobaczyć aktorów, którzy na scenie palą, poczuć zapach marihuany, usłyszeć przeboje radiohead i joy division. Jest z założenia recenzentów czymś całkowicie odmiennym, niż kultura wysoka, dominująca w teatrach w nieco odleglejszych czasach.
Ale to tu czujemy rozterki, lęki, strach, radość, podniecenie, ulgę i dreszcz emocji dnia codziennego.

Tu jesteśmy nimi wszystkimi, od początku do końca, i chłoniemy wszystkie diamenty świata.

Wiesz?



HollyDay; reżyseria: Michał Siegoczyński; teatr Studio

Brak komentarzy: