niedziela, 15 marca 2009

weekendową porą, czyli ostrrro siostrrro!

Pracoholizm uaktywniający się po godzinach pracy pociąga za sobą pewne konsekwencje. Jedną z nich jest gwałtowne ograniczenie kontaktów towarzyskich oraz spadek aktywności społeczno-kulturalnej. To może wydawać się dość dziwne w wypadku aktywistek imprezowych, ale jak widać - paść może na każdego i prawie zawsze.
W ten właśnie sposób po raz pierwszy od sylwestra (dość umowna data, zważywszy na fakt, że sylwestra obchodziliśmy w domu, demonstracyjnie olewając system i nie wychodząc nawet na fajerwerki, ni nawet nie otwierając szampana) postanowiłam przypomnieć sobie, czym jest zabawa i wyjść do ludzi.
Ciężko wychodzi się do ludzi - przykro zostawia się komputer, nie wiadomo, co zrobić z palcami przyzwyczajonymi do klawiatury, ani z oczami do monitora. Ale udało się, piątkową porą.


Piątkowa pora

W Warszawie otwarto Kamieniołomy - kultowy PRL-owski lokal w budynku Hotelu Europejskiego. To przy tym barze pił Jagger z The Rolling Stones, to tu na eleganckich dancingach bywali literaci i śmietanka wyższych sfer. Nie mogłam więc sobie darować i namówiłam znajomych na przynajmniej pobieżne zapoznanie się z nowym miejscem.
Kamieniołomy znajdują się tuż obok bistro Zakąski i Przekąski, które słynie z tłumów walących drzwiami i oknami, siedzących z talerzami i kieliszkami na pobliskich przystankach i chodnikach. To tu zbiera się kwiat młodzieży polskiej - wiadomo, wódka 4 zł.
W dawnym PRL-owskim klubie piątkową imprezę rozkręcali dobrze znani dj-e z Funk Join Unlimited, co nie zmieniło faktu, że w granicach 21-22 w klubie było pustawo - oczywiście usiąść już nie było gdzie (chociaż - kto by siedział, zamiast postać przy barze obok wspomnienia po Jaggerze!), ale ludzie nieśmiało spoglądali po sobie i nikt nie palił się do harcowania na parkiecie.
W środku - ciemno, więc zdjęcia nie wyszły :), ale przestrzennie i jakoś tak... okrągło. Okrągły bar, przed nim okrągły parkiet, okrągła podbudowa całego klubu - koła, koła, koła - młodzieżowo, swojsko i swobodnie, granatowo, schludnie, acz przytulnie. Do polecenia.
Kamieniołomy poddałam znanemu już subiektywnemu testowi na mojito - barman zapewnił mnie, że mają najlepsze, a w dodatku samodzielnie je dla mnie przygotuje i zaczeka z pokorą na opinię.
Pierwszy łyk - i pochwaliłam.
Ale drinka można ocenić w trakcie picia i po zakończeniu - w szczególności mojito nie jest do oceniania od pierwszego łyka. Podsumowując: czułam zwykły cukier zamiast trzcinowego, lodu było zbyt wiele w stosunku do reszty drinka, pokruszony dość drobno, ale nie tak, aby drobinki mogły przedostać się przez słomkę, drink głównie kwaśny. Liście mięty być może pokrojone zamiast porwane (??) lub mięta była albo nie super świeża albo stała w za zimnym pomieszczeniu - aromat był zbyt delikatny. Subiektywny test: 3+/4 (podciągam ze względu na to, że barman, Misza, był rewelacyjnie miły :).
Rachunek ostateczny: mojito + caipirinha (ta swoją drogą wyśmienita, polecam!) + piwo = 41 zł. Mało pląsania na parkiecie, ale uwzględniam dość wczesną porę. Wstęp do Kamieniołomów fri.

Z kamieniołomów wystartowaliśmy do Pewexu, gdzie mamy jeden stały lokal - ciężko się wbić, ale warto próbować. Po trudach wejścia (nie selekcja, ale tłum ludzi!) w środku buzi-buzi i ochy-achy, bo oczywiście ulubiony klub nasz jest też ulubionym wielu naszych przyjaciół - to tu można spotkać się po miesiącach rozłąki, powydawać jaktypiękniewyglądasz! i alecosłychać? oraz wspólnie poznać nowych ludzi (życie skupia się tu przy barze, również ze względu na trudy zdobycia wolnego miejsca do siedzenia) i poświętować. Jedno jest pewne - nigdzie, ale to nigdzie w Warszawie nie ma takiego longisland, jak tutaj. Zamiast recenzji - złota rada. Gdy idziesz na longisland do tego konkretnego klubu w Pewexie - pamiętaj, żeby nie pić nic wcześniej, ani nic później. A najlepiej, żeby wypić tylko jedno i iść spać. W przeciwnym wypadku - nie dziw się, gdy jedynym przebłyskiem będzie leżenie na podłodze w kuchni po kilku godzinach i rozcinanie na sobie odzieży :)

Thanks god thats friday, 13th, skończył się o świcie.


A sobotą...

W sobotę postanowiliśmy poimprezować baardzo delikatnie, odpoczywając po szaleństwach piątkowej nocy. Zaczęliśmy od Obiektu pod Zachętą - Arty Party wydało nam się idealne na świętowanie urodzin Magdy, naszej koleżanki. Podczas gdy Magda dbała o odpowiednie nawilżenie skóry i równomierne rozłożenie tuszu na rzęsach, my już raczyliśmy się piwem (wyjątkowo bez drinków, wszak miało być bezalkoholowo - piwo z butelki, redds i lech, 7 zł sztuka, wejście do Obiektu 10 do 23, szatnia 2) oraz uroczą pogawędką na nietematy w totalnie głośnym otoczeniu, wśród ścian dudniących podobnomuzyką. Barmani byli tak mili, że dali nam nawet wystarczająco duży kubek na bukiet kwiatów urodzinowych, jednak koło 23-ciej czekała na nas niespodzianka.
Telefon:
M: - Agata, już jesteśmy. Nie wpuścili nas.
ja: - co mówisz? Już jesteście w środku?
M: - Nie, nie wpuścili nas.
ja: - Ale nie chcecie wejść?
M: - Nie, jest selekcja, nie wpuścili nas!
Absurd sytuacji był dla mnie niewyobrażalny. Toż ja, w butach robionych na drutach, ze swetra po babci, świeżo co z normalnymi włosami, a nie dreadami, wchodząca wszędzie - a oni nie wpuszczają mojej koleżanki, która jest śliczną blondynką, na obcasach i w spódniczce? Gdyby któryś selekcjoner spojrzał na nas obie, chyba powinien zauważyć, która może nie przystawać do kanonów klubowych wnętrz - i z pewnością nie byłaby to Magda.
Niemniej jednak, z pieczątką na nadgarstku, nieco roznegliżowana i ryzykująca zapaleniem płuc, wyszłam na zewnątrz uśmiechnąć się do pana selekcjonera, który w doprawdę niemiły sposób oświadczył, że jak on mówi nie, to nie i tłumaczył mi się z pewnością nie będzie. A jeśli my tu jesteśmy, bo właśnie u nich w klubie świętujemy urodziny dziewczyny, której nie wpuścił, to już nasz problem.
Dobrze, że nie jesteśmy zbyt problemowi i w czasie kilku soczystych przekleństw pod nosem zebraliśmy się i dołączyliśmy do Magdy oraz jej faceta, czekających na zewnątrz.

Zamówienie taryfy i już byliśmy w Orange, na rogu Kruczej i Wilczej. Disco/pop 80's/90/00, atłas w oknach, pod sufitem i na żyrandolach kryształki Swarovskiego, na słupach wielkie tafle szkła, na ścianach róże z masy papierowej i wzory łączące różne faktury. Rewelacyjne mojito (piątka w rankingu! część kryształków lodu przedostaje się przez słomkę, podobnie, jak kryształki brązowego cukru, mięta aromatyczna, prawdziwa, gorzkawa limonka - genialne!), bardzo dobre tequilla sunrise i inne drinki na bazie pomarańczy - choć nieco słodkie.


Weekend zwieńcza niedziela, dla odmiany - teatr Studio, Biesiada u Hrabiny Kotłubaj - czyli młody Gombrowicz.

Byle do następnego wolnego weekendu!

Brak komentarzy: